Ponieważ w planach na wieczór były dwie godziny squasha postanowiłem nie przeginać z jazdą i zaplanowałem w miarę krótka trasę, wyszło jednak dzięki temu stosunkowo dużo terenu :) Pojechałem więc przez Miechy do Jakubowic, zielonym rowerowym na Lelkową, asfaltem na Blednę Skały i wbiłem się w tradycyjny "mój szlak po Skalniaku", troche ścieżką edukacyjna, trochę na dziko i trochę czerwonym. Utknąłem tam gdzie zwykle, choć dwie próby przebicia się dalej wykonałem, nawet wjechałem w ten zas... rów ale dalej już nie dało rady. Dalej tradycyjne znoszenie roweru po Skalniaku wzdłuż ścieżki na zdjęciu nr 8 :), i dalszy udany zjazd na Lisia Przełęcz. Wjazd na Sawannę, mroczny las, klasztor buddyjski i zjazd do Darnkowa, powrót na Ymce, Lelkową i ostatnio zajeżdzany przezemnie czerwony szlak do Kudowy, Kilka ostatnich fotek jest z tego zjazdu.
Złośliwości pogodowych ciąg dalszy, trzydniowa delegacja, pogoda miód malina, a na rower nie ma szans, dobrze że choć udało się wejść na Wysoki Kamień z którego były takie widoczki :)
Jeszcze tylko widok z okna :) Jednak czwartkowa rzeczywistość wyglądała trochę inaczej :(
Udałem się więc w Góry Stołowe, zjechałem przez Łąki na Pasterkę, gdzie zrobiłem zdjęcie starej stodole, za która kończy się moja "tajna ścieżka":) Popałętałem się trochę w okolicach Pasterki, a ponieważ już dawno nie zjeżdżałem zielonym szlakiem z Pasterki do Ostrej Góry, nadarzyła się wiec okazja do zjazdu, przy okazji strzeliłem kilka fotek
Po zjeździe do Ostrej Góry podjazd do połowy asfaltem i odbicie na Zielona drogę, dojazd od Karłowa i asfaltem Lisia, Ymca, Lelkowa. Klasyczny już zjazd czerwonym z Lelkowej do Kudowy i do domu. Następnym razem może też pstryknę kilka fotek na tym zjeździe bo znajdą się ciekawe momenty na tym szlaku :).
Ponieważ ostatnia trasa po Pogórzu Orlickim ostatnio bardzo mi przypasowała :) z braku jakiś nowych pomysłów postanowiłem ponownie pojeździć po tych terenach. W zasadzie to trasę niemalże powtórzyłem z drobnymi wyjątkami i nowymi odkryciami :) Wytropiłem alternatywną ścieżke do asfaltu z Piekła w strone Nowego Hradka i zupełnie nowy podjazd też na tej trasie który zaprowadził mnie do Sendraża. Wracając już zielonym granicznikiem zauważyłem ze jest jakaś odnoga żółtego szlaku, ten zaprowadził mnie do Beloves, w sumie tez w miarę ciekawy kawałek. Temperatura dziś nie rozpieszczała ale spodnie zimowe + kurtka z biegówek dały radę, pod koniec czułem tez już chłodek w stopach ale jeszcze bez tragedii. Jest tylko pytanie do meteorologów, gdzie te przepowiadane słońce ?, nawet przez sekundę go nie było a wg prognoz to miało być słonecznie!
Postanowiłem tym razem ponownie przejechać wczorajsze nowości, tylko że w druga strone,oczywiście bez zjazdu niebieskim z Na Varte :) Ruszam przez "górki" do Dańczowa i tkz. alternatywną drogą dojeżdżam do Lewina, teraz podjazd pod Taszów starym asfaltem i znów wbijam się w teren, przełamuje granicę :) i wyjeżdżam w Borovej, teraz niebieskim i zółtym dobijam do Nowego Hradka, tam zmiana planów, miałem asfaltami jechać do Snadraza i dalej na Na Vatre ale wypatruję na mapie szlak zielony, O! kolejna nowość :) kawałek zielonym, który kieruje mnie do asfaltu, wypatruje jednak jakaś leśna drogę w która wjeżdząm, kawałek szeroko, zmieniania się w singiel, żeby za chwile się .....skończyć w młodniku :), lekko sfrustrowany postanawiam przedrzeć się przez te choinki, w sumie dobrze bo było tego może 50 metrów, na skuśkę zjeżdżam do leśnej drogi, ta prowadzi mnie z zasadzie niemal że do celu, czyli do miejscowości Sendraz, teraz już pozostał podjazd niebieskim na Na Varte i zjazd o którym pisałem wczoraj mniam, mniam. W sumie to całość dość płynnie zjechałem, może nawet lepiej niż wczoraj bo światło było dużo lepsze, ale mam jakieś dziwne wrażenie, że coś nie tak było z tym zjazdem, może doszukuje się dziury w całym ?? niby szybko ale można szybciej, niby płynnie ale można płynniej, cholera wie? :) Na dole liczyłem po cichu na pszeniczną nagrodę ale niestety Certovka była zavreno, trudno. Teraz już wczorajsze nowości pod prąd, jeszcze tylko dojazd do żółtego i lece w dół, oj troche mnie zaskoczyły te wypłukane rowy na trasie, w ogóle wczoraj na podjeździe nie zwróciłem na to uwagi, jakoś poszło :). Wreszcie wbijam sie na zielony, nie sadziłem że pod prąd będą takie ścianki, jednak udaje mi się podjechać dwie hopki gdzie " młynek" rządził, zjazd po granicznym szlaku to już frajda, wypadam przy granicy i asfaltem przez Słone jadę na myjkę z której udaję się do domu. Trasa wyszła mi znakomita, Pogórze Orlickie otwiera przede mną nowe możliwości jeśli idzie o jazdę jesienną, górki niskie ale wymagające, zjazdy tez można wyszukać smakowite, wszystko blisko domu, wiec jeśli pogoda dopisze, zapał do jazdy pozostanie to sezon jeszcze trochę potrwa :)
Kolejny dzień bez planu, ale dzięki temu udało się odkryć kilka nowych ścieżek w okolicach. W zasadzie to jakiś plan był, Anka chciała żeby pokazać jej trasy chłopaków z Cylkona po Brzozowiu i okolicach, wyszło tylko po części tak, bo tuż za granicą zobaczyłem zielony szlak, który nigdy nie dawał mi spokoju a nie było okazji do tej pory tamtędy pojechać. Okazało się że jest to 4 km super fajny granicznik :) mocno interwałowy z podjazdami które w jesiennych warunkach są w zasadzie podejściami :) ale na bardzo krótkich odcinakach, który kończy się w Brzozowiu. Tam wjeżdżamy na trasę Cyklona, jednak za pierwszym razem było wściekłe tempo wiec nie pamiętam dokładnie jej przebiegu, dlatego szybko gubimy się. Jedziemy żółtym szlakiem którym wyjeżdżamy tam gdzie mieliśmy wyjechać :) przy okazji okazuje się że pojechaliśmy kolejny odcinek który mnie nurtował a teraz już wiem jak przebiega :) Przed nami krótki podjazd i jesteśmy u pierwszego celu, czyli Malinova Hora i wieża TV. Dalej jeździmy częściowo znanymi a częściowo nowymi ścieżkami wokół góry Dubovice, aż wyjeżdżamy na trasie z Piekła do Nowego Hradka. Kolejna zmiana planów i atakujemy zielonym do góry, okazuje się że trasa jest tak stroma że niestety prowadzimy rowery ok. 500 m. dalej nie jest lepiej ale już da się na młynku jechać :) Dojeżdżamy do miejscowości Sendraz skąd już tylko kawałek niebieskim szlakiem na wieże na górze Na Varte, można tam wejść na wysokość drugiej platformy, widoki przepiękne bo i wysokość spora, polecam wejście na tę wieże!!! Teraz zostaje juz tylko kulminacyjny zjazd niebieskim szlakiem do Piekła, Zjazd naprawdę miodzio, wąskie techniczne single po korzeniach i kamieniach mniam, do tego całość pokryta liśćmi mniam :) na końcu pszeniczny lany Primator mniam, mniam :))) adrenalina rośnie na takich odcinkach a ryj uśmiecha się od ucha do ucha (Nie żeby to było do Ciebie Ryjku :) ) Anka o dziwo daje radę i zjeżdża prawie wszystko, zaliczając tylko jeden dzwon :), gratuluje !! . Powrót to już asfalcik, po ciemku przez Słone, oświetlenie mamy żeby nie było :) Znów na jesień jak co roku, włączył mi się poznawacz nowych ścieżek, jak widać jest ich jeszcze sporo do odkrycia w okolicy!
Ponieważ nie wypalił pierwotny plan nie miałem pomysłu gdzie jechać, wyszło więc przypadkiem, że ruszyliśmy w stronę Dańczowa żeby skręcić na Yncę przez Darnków. Na skrzyzowaniu pytam Anki czy podjeżdzała pod Kulin, mówi że nie, wiec następuje zmiana planu i podjeżdżamy pod Kulin asfaltem znienawidzonym przez Feniksa :), zjazd w strone Dusznik i odbijamy na Złotno. Tam przypominam sobie o drodze którą kiedyś pokazywał mi Krzysiek, skręcamy wiec tam i wyjeżdżamy nad jakimś jeziorem przed Szczytną, dalej kierujemy się w stronę Lisiej Przełęczy, na kolejnym skrzyżowaniu kolejny dylemat dla Anki, bo nie jechała żadna z tych dróg, wybiera wariant na Sekstans gdzie po 2 km dojeżdzamy, jeszcze tylko kawałek po trasie biegowej i jesteśmy przed Karłowem. Teraz już tradycyjnie przez Lisią do Ymca, niebieskim do przełęczy pod Lelkową i zjazd czerwonym do Kudowy, ślisko, liście zasłaniają mokre kamienie i korzenie więc łatwo nie jest, ale jakoś dojeżdżamy do domu.
Plany z rana były ambitne, ogarnęło mnie jednak wielkie niechciejstwo, jak się okazało może wyszło mi to na dobre. W końcu ruszam na naprawionym Rockriderze sprawdzić czy wszystko ok. Podjazd pod Lisia przełęcz to istna katorga, tętno stoi w okolicach 155 i nie ma szans na więcej, zjazd do Radkowa, runda przez Bożanow znowó do Radkowa i powrót do Karłowa, teraz to już nawet powyżej 150 nie mogę wejść, czuje jedno wielkie ogarniające mnie zmęczenie. Najwyraźniej kilka ostatnich rowerowych dni a pewnie i cały sezon wymęczyło mnie już mocno, pora odsapnąć kilka dni od roweru :)
Wyścig Leśniczego Spalonej Górnej Vol. 13, trasa ta sama, czyli wyścig na zapalenie płuc, ale chyba nie o to w tym wyścigu do końca chodzi, to chyba ma być spotkanie kolarskiego amatorskiego światka na wspólnym ostatnim wyścigu w roku. Ściganie jednak odchodziło ostre, po starcie honorowym gdzie zostałem prawie na końcu peletonu widzę, że w tym tempie dojadę ostatni, wrzucam wiec wyższe biegi i pędzę. Ostatecznie z czasem 49:06 dojeżdżam na metę 63 na 182 zawodników i 23 w kategorii na 69, czyli wszystko w normie :) może ze 2 minuty bym urwał gdybym przez ostatnie 3 dni się pooszczędzał rowerowo a nie nabijał ponad 200 kilosów, ale to tylko gdybanie. Powrót za to planujemy większa ekipą, chłopaki z Proal Cylkon Kudowa planują powrót przez Góry Orlickie, chętnie dołączamy sie z Anka do 6 os. ekipy. W zasadzie skończyło się na tym że jako lepiej obeznany pokazałem im trasę po szczytach Gór Orlickich, większość z nich była tam po raz pierwszy a na Annerskim Vierchu nie był nikt z nich :) Więc pojechaliśmy ze Spalonej przez Mostowice, Czerwoną Wodę na Annerski Vierch. Dalej po szczytach Gór Orlickich docieramy na Wielka Destnę, terenowy zjazd na Masarykowa Chatę i dzida na Orlicę. Chłopaki wybrali zjazd czerwonym choć kilkukrotnie proponowałem alternatywny zielony połączony z zielonym z Jelenia do Zimnych Wód. Jak się okazało znali tylko początek, ten najbardziej techniczny zjazdu czerwonym z Orlicy. Przejazd przez las czerwonym okazał się dość niebezpieczny z dwóch względów, zbyt ciasno zjeżdżaliśmy a po drugie deszcze wymyły kilka dużych jarów, dwa z nich zaliczyłem przy dużej prędkości ale jakoś szczęśliwie wybrnąłem z opresji. Końcówka zaskoczyła ich wszystkich bardzo mocno, siedem osób zapie...... z prędkością ponad 60 km/h po łące, bezcenne i niepowtarzalne wrażenie :) Na ostatnim zdjęciu będzie Anka jadąca po rzeczonej łące, innych nie złapałem, za szybko było :) Dzięki chłopaki za towarzystwo, super z Was paczka, następnym razem pokażę Wam najlepsze moim zdaniem zakątki Broumovskich Sten :)
Mocno zmęczony poprzednim dniem jednak zdecydowałem się ruszyć 4 litery, piękna pogoda za oknem, lekka namowa Anki, i jedziemy. Forsować się dzisiaj nie będę, więc tempo przyjmuje Ankowe co jak widać dało dobre skutki :) trasy opisywać dokładnie nie będę bo jest opisana w relacji jw :) Co do tych 3 cudów to dwa pierwsze faktycznie dotyczą Anki: po pierwsze zjechała z Grodźca czerwonym szlakiem co dla wielu posiadaczy cojones nie jest takie oczywiste, bo ściana jest prawie pionowa i de facto ciężej tamtędy zejść niz zjechać a znam takich co tamtędy jeszcze nie zjechali pomimo że twierdzą, że mają cojones :) Po drugie, Anka podjechała z Kulina na Przełęcz pod Grodźcem, też trzeba mieć spore zaparcie, bo odcinek może 500 m ale nachylenie stałe ok 20% i więcej po błocie i luźnych kamieniach. Gratuluje Ci Anno tych wyczynów, zadziwiasz mnie coraz bardziej, jestem pełen uznania!!! i po trzecie, już nie rowerowo, kopacze piłki wygrali prawdopodobnie cudem z Niemcami 2:0. Wrzucam filmik o którym pisała Anka i kilka fotek
Sam nie spodziewałem się że w październiku pogoda i chęci pozwolą na tak długie trasy. Prognozy w czwartek są świetne, załatwiam wiec wolne w pracy i wymyślam sobie wjazd na Śnieżnik, miała być inna wersja podjazdu, szlakiem czerwonym rowerowym, ale może innym razem :) Rano gdy widzę że nic pewnie nie zobaczę z tego Śnieżnika trochę kurwica mnie trafia, ale jak już postanowione to jadę. Ruszam z poślizgiem czasowym o 8:40, spokojnie dojeżdżam na Zieleniec, tak żeby sobie utrudnić:) i widzę przewalające się przez stoki chmury, słońce też się pojawia wiec może nie będzie tak źle. Zjazd przez Lasówkę do Bystrzycy i jestem w Międzygórzu, Złote Izo kończę o 12 i wtedy zmieniam koncepcje podjazdu, czerwony innym razem, teraz tak jak już dwa razy w tym roku wjeżdżałem. Pogoda dalej do kitu a ławeczkowi gawędziarze nie wróżą nic dobrego ale byli chyba lekko zamroczeni :). Na 1100 metrów wysokości chmury zaczynają ustepować słońcu i zaczyna się coś pięknego. Rzadko zdaża się z góry obserwować chmury, a na dodatek jak nigdy na Śnieżniku cisza, zero wiatru, można siedzieć, sączyć piwko i podziwiać widoki :) Ok. 14 ruszam jednak w dół, do domu daleko a trasa jeszcze dość spora do pokonania. Kolejny raz skutecznie zjeżdżam całość ze Śnieżnika - chwalipięta :) i grzeje czerwonym szlakiem przez Żmijowiec do Przełęczy Puchaczówka - nie jestem pewien. Na zjeździe spod Schroniska mijam kilku rowerzystów, teraz zastanawiam się czy może jednym z nich nie był Bogdano ale przy ponad 50km/h nie przyglądałem się za bardzo. Zjazd przez Idzików, Pławnicę do Bystrzycy po asfalcie - nuda. Podjazd z Bystrzycy na Spaloną też uznałbym za nudny, gdyby nie to, że ciężko mi szedł już ten podjazd, głodny z obolałym tyłkiem od siodełka, cóż lekka frustracja mnie ogarniała, za to przed Spaloną znów wyjechałem z chmur i mogłem podziwiać piękne widoki. W schronisku miła Pani w 10 minut przyrządziła mi placek zbójnicki, który prawdopodobnie jeszcze szybciej zjadłem :). Po takim posiłku ociężale ruszam do Mostowic, nie mam już siły na żadne dodatkowe kombinacje na trasie a dodatkowo dzień powoli się kończy, odpalam oświetlenie i przez Zieleniec, Cihalke, Lewin ok. 19 docieram do domu. Bardzo udany dzień, zmęczenie ogólne olbrzymie ale zadowolenie jeszcze większe, trasa najdłuższa w tym roku i to kiedy? październik!!! W domu okazuje się że wyszło ponad 2800 przewyższenia, gdybym wiedział wcześniej ?, jak bym nie spóźnił wyjazdu i przejechał przez Igliczną jak miałem w pierwotnym planie to by się udało, cóż innym razem w jakiś raczej letni dzień.