Krótka jazda z Anką-relacja i jej koleżanka Kingą. Dziewczyna zaczyna jazdę w terenie wiec wszystko jest dla niej nowe :) Rowerek sprzedali jej przyduży :) i będą pewnie z tego problemy, ale jak na razie ambitnie pomyka w terenie. Tak lekko na zachętę trasę specjalnie nie utrudniałem ale jak mtb to lekko nie może być, wiec na początek lecimy przez Miechy na Lelkową, sucho w ternie i pomimo prac leśnych da się pojeździć. W oczekiwaniu na Panie zjeżdżam sobie niebieskim do Ymca i wracam asfaltem, gdy przybywają, wciągamy się powoli na Blednę Skały skąd ścieżką edukacyjną i czerwonym szlakiem przejeżdżamy przez Skalniaka. Jak zwykle dojeżdżam do "swojego" drzewa", tym razem podejmuje próbę dalszej jazdy, jednak pomimo dwukrotnych ataków nic z tego nie wychodzi, może następnym razem :). Dojezdząmy do Lisiej Przełęczy i spadamy do Ymca, tam pomimo półmroku udaje mi się namówić Panie do przejazdu droga Aleksandra na Pstrążna skąd przez Czermną udajemy się do domu.
Po zmaganiach dnia poprzedniego związanych z trasą maratonu i zajęciach w podgrupach wynikających z zakończenia cyklu Bike Maratonu w Hotelu Interferie :), rano pełną ekipą czyli w szóstkę, ruszamy na single pod Smrkiem. Na początku nogi ciężkie jak z ołowiu, tętno powyżej 160 ani drgnie, pot leje się strumieniami a jazdy zero, całe szczeście że dotyczyło to wszystkich :). Po pół godzinie dochodzę powoli do siebie i już jakoś to leci. Zabawa jest przednia pod jednym warunkiem, SPEEEEEED, musi być szybko, bardzo szybko, drzewa mijane na milimetry, ostre do hamowania przed szykanami i zakrętami, zakręty pokonywane w uślizgu tylnego koła a nawet raz w uślizgu przedniego koła :). Trasy po singlach są w zasadzie banalne technicznie, jedynie skoki oraz balans ciałem i rowerem można poćwiczyć, dlatego do dobrej zabawy potrzebna jest prędkość i koncentracja na trasie, bo chwila nieuwagi może być kosztowna. Niestety czasami zdarzają się błędy, w postaci przestrzelonego zakrętu lub zahaczenia pedałem o grunt, co spowodowało gwałtowne zatrzymanie się roweru i wykatapultowanie jeźdźca ..... na dystans kilku metrów :), bez szkód na ciele i rowerze, niestety podstawka pod licznik się połamała, ale takie straty muszą być wliczone w ten sport :) Kończymy jazdę ok. 14, pozostała nam jeszcze jedna cześć trasy -Zajęcznik, nie ma jednak chętnych na ten fragment wiec sam nie pojadę, wracamy do auta i w drogę do Kudowy. Niestety nikt nie robił zdjęć, a może robili ale puszczali mnie przodem, wiec raczej nie było okazji żeby się załapać :) Weekend zaliczam do bardzo udanych pod względem sportowo-rowerowym, ujeździłem się nieźle szczególnie w sobotę, wyszalałem za to w niedzielę :)
Stało się, pierwszy raz oficjalnie pojechałem Giga na maratonie :). Przyczyn było kilka, przede wszystkim org po raz pierwszy zrobił trasę bez powtarzania pętli mega, czyli inny tylko gigowy odcinek został zafundowany raptem 80 osobom :). Po drugie, kiedy jak nie teraz, pogoda piękna, forma jeszcze nie najgorsza a na pewno wystarczająca żeby przejechać taki dystans i przeżyć, no i mieliśmy jechać z Krzyśkiem razem trzymając tempo słabszego w danym momencie. Start z trzeciego sektora jak zwykle na luzie, początek miałem jednak fatalny, stromy podjazd ok 10 km wykończył mnie strasznie i myślałem że zjadę na mini, Krzychu wyrwał do przodu i tyle było z umowy :(, pojechałem jednak dalej bo mini się nie zhańbię :) do 20 km snułem się po trasie, tabuny ścigantów mnie wyprzedzały a ja odzyskiwałem siły. Na 25 km rozpoczął się podjazd pod Wysoki Kamień, może 1500 m niezłej ściany po kamieniach i sączącym się strumyku. Kawałek walczę na 2 tarczy ale szybko włączam młynek (przydało się 36 zębów na kasecie :) i o dziwo wtaczam się do samego końca, po drodze wyprzedzam z 50 osób które prowadzą rowery a ja jadę!! Satysfakcję miałem olbrzymią, gdy na końcu oglądam się i patrzą a wszyscy w zasięgu wzroku prowadza rowery, ok 50 osób,Yeeees, przypłaciłem to co prawda bólem pleców ale cóż czasami warto :) właśnie dla tej dzikiej radości podjechania czegoś naprawdę ciężkiego, czegoś co dla 90% bikerów jest nie do wjechania ( ale bufonada ze mnie wyłazi :)) Po zjeździe do Zakrętu Śmierci - pierwsze techniczne fragmenty - ale mało, powoli zaczynam odżywać, delikatnie zaczynam wyprzedzać, plecy tylko lekko dają o sobie znać, wiec na 500 m przed rozjazdem ostatecznie decyduje się na skręt na giga. Dalej jadę swoim tempem i powoli dojeżdżam kolejnych gigantów, odcinek dla gigiwców to świetne single przez lasy, fajne techniczne zjazdy i typowo interwałowa trasa, podjazd, zjazd i tak kilka razy na 20 km. Jadę swoje i ok 45 km dochodzę Krzyśka i za chwile Artura z Cyklon Proal Kudowa, między chłopakami jest spora rywalizacja i walka (pierwsza myśl, trzeba ich pogodzić :), chwilę gadamy, chłopaki podjeżdżają minimalnie wolniej, na zjazdach wiem, że jestem szybszy więc jadę swoje i powoli im odjeżdżam, sorki Krzychu ale 40 km sam jechałem pomimo wcześniejszej umowy :). Zjazdy w lesie dają mi wielka satysfakcję, po drugim już chłopaków nie widzę ani nie słyszę, Arturowi wyją klocki wiec wiem, że zmykam :). Ok. 60 km łączymy się z trasa Mega, nudne szutry i asfalty, ostatni na 70 którymś kilometrze myślałem, że wykończy mnie psychicznie, stromy nie był ale tak monotonny że rzygać się chciało:) Jeszcze tylko zjazd do Świeradowa, końcówka po przyjemnych serpentynach i wjeżdżam na metę!!! Cóż, trudno mi ukryć satysfakcję z faktu dojechania w całości do końca, dodatkowo fakt wyprzedzenia chłopaków też mnie cieszy:) Założeniem było przejechanie tej trasy, ponad 70 km i 2200 przewyższenia raczej nie nastrajało mnie do rywalizacji, ściganie wyszło przy okazji, zresztą jak zawsze na maratonach, podświadomie rywalizacja tkwi w głowie a na maratonach dochodzi do głosu :) Wynik w sumie niezły 42 miejsce na 83 uczestników Giga i 15 w kategorii na 31 w M3. Na mecie okazało się że Arturowi odjechałem prawie 8 minut a Krzyśkowi ponad 10. Dawno nie dałem sobie tak w kość, 4,5 godziny intensywnej jazdy po górach w większości w terenie, bez przerwy, było ciężko ale się udało. Jedyne zdjęcie jakie na razie znalazłem, jak będzie coś ciekawego to dorzucę.