Przybyłem, zobaczyłem,.............. przeżyłem. Głównym moim zamierzeniem było dojechać do mety, cel osiągnąłem, czas dojazdu sprawa .......hmmmmm dyskusyjna dobry czy zły, jak na amatora to niezły, choć liczyłem na to, że zmieszczę się w 8 godzinach :). Jednak po przekroczeniu 85 km i ok. 2500 przewyższenia, skończyły mi się siły, poczułem pierwsze objawy skurczy prawej łydki, i do mety jechałem już trochę siłą woli. W klasyfikacji open 332 na 552 którzy ukończyli, jeszcze ponad setka nie dojechała do mety, w kategorii 140 na 217 finiszujących. Co do trasy, to praktycznie większość ciekawych zjazdów które znam było na trasie, kilka nowych rzeczy, również udało mi się poznać, początek trochę nudny, 30 km jazdy po szutrach i asfaltach, pierwsze techniczne zjazdy zakorkowane, później też różnie bywało, dopiero końcówka luźna, oznaczenie trasy w niektórych miejscach fatalne, kilka razy miałem wątpliwości czy nadal jestem na trasie. Za to klimat jak to w Czechach :) na trasie 8 bufetów, na wszystkich piwo bezalkoholowe a na jednym nawet te bez bez :) do tego pieczony prosiak, dobrze że szybko ruszyłem dalej, bo nie dojechałbym do mety w limicie lub w ogóle. Ogólnie był to najcięższy wyścig w jakim brałem udział. Czy za rok ponownie wystartuje?, nie wiem, może jak podciągnę formę:) tylko jak?. W każdym razie polecam ten wyścig każdemu, kto chce zmasakrować się fizycznie i przeżyć ekstremalną przygodę na rowerze powiedzmy w 7-9 godzin !!!. Niestety żadnych fotek nie znalazłem bo fotografów za dużo nie było, a na stronie orga cisza.
Wyścig w Machowie na który wybraliśmy się większa ekipą (Ania, Ania :) Sławek, Krzychu i ja). Ania M. wskoczyła jak widać na pudło, Ania J. dobre piąte miejsce. Sławek też piaty na mini, Krzychu w środku stawki mega, ja po kapciu na 10 km zaliczyłem tyły peletonu. Fajna, nieduża impreza po naszych Górach Stołowych, w zasadzie ponad połowa dystansu mega po polskiej stronie, odwiedzajac Pstrążną, Bukowinę, Czermną, Pasterkę. Mój czas brutto ok. 3:03, zmiana dętki poszła szybko, ale walka z pompka trwała zbyt długo:)
Wyścig Leśniczego Spalonej Górnej Vol. 13, trasa ta sama, czyli wyścig na zapalenie płuc, ale chyba nie o to w tym wyścigu do końca chodzi, to chyba ma być spotkanie kolarskiego amatorskiego światka na wspólnym ostatnim wyścigu w roku. Ściganie jednak odchodziło ostre, po starcie honorowym gdzie zostałem prawie na końcu peletonu widzę, że w tym tempie dojadę ostatni, wrzucam wiec wyższe biegi i pędzę. Ostatecznie z czasem 49:06 dojeżdżam na metę 63 na 182 zawodników i 23 w kategorii na 69, czyli wszystko w normie :) może ze 2 minuty bym urwał gdybym przez ostatnie 3 dni się pooszczędzał rowerowo a nie nabijał ponad 200 kilosów, ale to tylko gdybanie. Powrót za to planujemy większa ekipą, chłopaki z Proal Cylkon Kudowa planują powrót przez Góry Orlickie, chętnie dołączamy sie z Anka do 6 os. ekipy. W zasadzie skończyło się na tym że jako lepiej obeznany pokazałem im trasę po szczytach Gór Orlickich, większość z nich była tam po raz pierwszy a na Annerskim Vierchu nie był nikt z nich :) Więc pojechaliśmy ze Spalonej przez Mostowice, Czerwoną Wodę na Annerski Vierch. Dalej po szczytach Gór Orlickich docieramy na Wielka Destnę, terenowy zjazd na Masarykowa Chatę i dzida na Orlicę. Chłopaki wybrali zjazd czerwonym choć kilkukrotnie proponowałem alternatywny zielony połączony z zielonym z Jelenia do Zimnych Wód. Jak się okazało znali tylko początek, ten najbardziej techniczny zjazdu czerwonym z Orlicy. Przejazd przez las czerwonym okazał się dość niebezpieczny z dwóch względów, zbyt ciasno zjeżdżaliśmy a po drugie deszcze wymyły kilka dużych jarów, dwa z nich zaliczyłem przy dużej prędkości ale jakoś szczęśliwie wybrnąłem z opresji. Końcówka zaskoczyła ich wszystkich bardzo mocno, siedem osób zapie...... z prędkością ponad 60 km/h po łące, bezcenne i niepowtarzalne wrażenie :) Na ostatnim zdjęciu będzie Anka jadąca po rzeczonej łące, innych nie złapałem, za szybko było :) Dzięki chłopaki za towarzystwo, super z Was paczka, następnym razem pokażę Wam najlepsze moim zdaniem zakątki Broumovskich Sten :)
Stało się, pierwszy raz oficjalnie pojechałem Giga na maratonie :). Przyczyn było kilka, przede wszystkim org po raz pierwszy zrobił trasę bez powtarzania pętli mega, czyli inny tylko gigowy odcinek został zafundowany raptem 80 osobom :). Po drugie, kiedy jak nie teraz, pogoda piękna, forma jeszcze nie najgorsza a na pewno wystarczająca żeby przejechać taki dystans i przeżyć, no i mieliśmy jechać z Krzyśkiem razem trzymając tempo słabszego w danym momencie. Start z trzeciego sektora jak zwykle na luzie, początek miałem jednak fatalny, stromy podjazd ok 10 km wykończył mnie strasznie i myślałem że zjadę na mini, Krzychu wyrwał do przodu i tyle było z umowy :(, pojechałem jednak dalej bo mini się nie zhańbię :) do 20 km snułem się po trasie, tabuny ścigantów mnie wyprzedzały a ja odzyskiwałem siły. Na 25 km rozpoczął się podjazd pod Wysoki Kamień, może 1500 m niezłej ściany po kamieniach i sączącym się strumyku. Kawałek walczę na 2 tarczy ale szybko włączam młynek (przydało się 36 zębów na kasecie :) i o dziwo wtaczam się do samego końca, po drodze wyprzedzam z 50 osób które prowadzą rowery a ja jadę!! Satysfakcję miałem olbrzymią, gdy na końcu oglądam się i patrzą a wszyscy w zasięgu wzroku prowadza rowery, ok 50 osób,Yeeees, przypłaciłem to co prawda bólem pleców ale cóż czasami warto :) właśnie dla tej dzikiej radości podjechania czegoś naprawdę ciężkiego, czegoś co dla 90% bikerów jest nie do wjechania ( ale bufonada ze mnie wyłazi :)) Po zjeździe do Zakrętu Śmierci - pierwsze techniczne fragmenty - ale mało, powoli zaczynam odżywać, delikatnie zaczynam wyprzedzać, plecy tylko lekko dają o sobie znać, wiec na 500 m przed rozjazdem ostatecznie decyduje się na skręt na giga. Dalej jadę swoim tempem i powoli dojeżdżam kolejnych gigantów, odcinek dla gigiwców to świetne single przez lasy, fajne techniczne zjazdy i typowo interwałowa trasa, podjazd, zjazd i tak kilka razy na 20 km. Jadę swoje i ok 45 km dochodzę Krzyśka i za chwile Artura z Cyklon Proal Kudowa, między chłopakami jest spora rywalizacja i walka (pierwsza myśl, trzeba ich pogodzić :), chwilę gadamy, chłopaki podjeżdżają minimalnie wolniej, na zjazdach wiem, że jestem szybszy więc jadę swoje i powoli im odjeżdżam, sorki Krzychu ale 40 km sam jechałem pomimo wcześniejszej umowy :). Zjazdy w lesie dają mi wielka satysfakcję, po drugim już chłopaków nie widzę ani nie słyszę, Arturowi wyją klocki wiec wiem, że zmykam :). Ok. 60 km łączymy się z trasa Mega, nudne szutry i asfalty, ostatni na 70 którymś kilometrze myślałem, że wykończy mnie psychicznie, stromy nie był ale tak monotonny że rzygać się chciało:) Jeszcze tylko zjazd do Świeradowa, końcówka po przyjemnych serpentynach i wjeżdżam na metę!!! Cóż, trudno mi ukryć satysfakcję z faktu dojechania w całości do końca, dodatkowo fakt wyprzedzenia chłopaków też mnie cieszy:) Założeniem było przejechanie tej trasy, ponad 70 km i 2200 przewyższenia raczej nie nastrajało mnie do rywalizacji, ściganie wyszło przy okazji, zresztą jak zawsze na maratonach, podświadomie rywalizacja tkwi w głowie a na maratonach dochodzi do głosu :) Wynik w sumie niezły 42 miejsce na 83 uczestników Giga i 15 w kategorii na 31 w M3. Na mecie okazało się że Arturowi odjechałem prawie 8 minut a Krzyśkowi ponad 10. Dawno nie dałem sobie tak w kość, 4,5 godziny intensywnej jazdy po górach w większości w terenie, bez przerwy, było ciężko ale się udało. Jedyne zdjęcie jakie na razie znalazłem, jak będzie coś ciekawego to dorzucę.
Zacznę od wklejenia relacji Anki :) takie lekkie lenistwo. Wyścig charytatywny dla małego Jakuba. W sumie takie wyścigi typu XC nie należą do moich ulubionych, dodatkowo jeszcze piątek i sobota jeżdżone, wiec tempo było delikatnie ujmując cienkie, ale wyścig w szczytnym celu wiec w sumie jest nieważny wynik, a nad nimi nikt się raczej nie użalał :) Dwa kółka poszły jako tako czyli po japońsku :) za to na trzecim kółku na ostatnim zjeździe, gdzie chwile wcześniej dogoniłem Ankę, lekko mnie poniosło, wiedziałem że jest to niebezpieczny moment, ale cóż, błysk fleszy, kibice, chyba poczułem się jak gwiazda zjazdów :) iiiiii, na mej drodze stanął pieniek, pieniek czyli ścięte drzewo ale ścięte trochę za wysoko, któremu jednak przy zbyt duzej predkości nie dałem rady :( było buuuum i lot w przestworzach z saltem zakończony gładkim lądowaniem niczym kapitan Wrona Boeingiem na Okęciu, z tym że On lądował na brzuchu a ja na plecach :). Szybko pozbierałem sie i niby nigdy nic pojechałem dalej, Anka zdarzyła mnie minąć, nawet nie widziała moich akrobacji, a ja w trakcie jazdy widzę że, po pierwsze kiera krzywa, po drugie koło przednie bije dobre 3 cm. Oj, już wiem że będą kłopoty !!!. Na dodatek w trakcie lotu przywaliłem prawą noga pewnie w kierownicę,
ból spory, udo spuchło nieźle, już myślałem, że kilka dni to nawet
chodzić nie będę mógł. Jednak Voltaren i Bengay czynią cuda i na drugi
dzień juz moge chodzić, a we wtorek już nawet jeździć :) Anka chwile poczekała i razem wpadamy na metę witani owacjami tysięcy kibiców :) no dobra, może było ze sto .... osób. Już na starcie wiemy, że Anka jest jedyną kobietą startującą na głównej trasie wyścigu, wygrywa więc bezkonkurencyjnie :) na trasie okazuje się, że zrobiła duże postępy szczególnie na zjazdach, zjeżdża rzeczy na których niektórzy faceci prowadza rowery, brawo!!!. Swoją droga ciekawe jak się czuli widząc, że Ona zjeżdża gdy oni prowadzą:))) A teraz sprawa koła, czyli Mavic na 24 szprychy, kłopoty, kłopoty i jeszcze raz kłopoty. Obręcz koła do wymiany, tylko gdzie ją kupić? Harfa we Wrocławiu z robotą woła ponad 5 setek a nigdzie tego kupić się nie da poza Harfą. Pozostaje szukać nowego koła, a tymczasem Canyon stoi na tzw.. kołkach :(, ale cóż, nadzieja umiera ostatnia w sprawach błachych i nie tylko :). W środą okazuje się, że nowe koło już podobno jest w drodze, może będzie w piątek do odbioru?
Pierwszy start w Bike Maratonie w tym roku. Miałem startować z ostatniego sektora ale okazało się że org może przepisać mi sektor z poprzednich startów, wiec miła dziewczyna w biurze stwierdziła że mam 2 sektor. Żeby nie było za łatwo postanowiłem wystartować z 4 jadąc sobie towarzysko z Krzyśkiem, jazda była może i towarzyska ale tempo też niezłe bo wyprzedzaliśmy na podjeździe masę ludzi:) Trasa zmieniona w stosunku do tej jaka pamiętam z przed dwóch lat, dodatkowo nocne opady deszczu zrobiły swoje i na trasie było dużo wody i błota, na technicznych i błotnych zjazdach opony i w ogóle cały rower dawał niesamowicie rady, jedno wielkie wyprzedzanie, niestety często byłem blokowany i trochę żałowałem wtedy, że nie pojechałem z drugiego sektora, za to pewnie na podjazdach z Krzyśkiem podgoniłem sporo, końcowe noszenie roweru dało mi niezłe w kość, trasa powinna być chyba poprowadzona w drugą stronę bo nie wierzę że ktoś dałby radę to podjechać jeszcze w mokrych warunkach. Krzychu jechał Giga więc od rozjazdu a praktycznie 2 km wcześniej jechałem już sam bo tempo było minimalnie za duże jak dla mnie. W sumie maraton udany, wynik niezły jak na wrześniowa formę i rekreacyjne podejście do początkowego fragmentu trasy, brak upadków i strat w sprzęcie w przeciwieństwie do kolejnego niedzielnego wyścigu :). Jak na razie tylko 3 zdjęci wygrzebałem w necie, jak coś znajdę jeszcze to dorzucę. Dwie foty z Fotomaratonu dokładam Czas 2:42,32 Open 126/438 M3 54/171
Maraton im. Artura Filipiaka. Generalnie szutry i asfalt, trochę kamieni na pierwszym zjeździe, generalnie bez fajerwerków. Wynik jak na moje możliwości bardzo zadowalający. Open 29/137 M3 8/42
Druga edycja fajnego maratonu rowerowego w Bielawie, trasa trudniejsza niż w zeszłym roku, bo wzbogacona o nowe podjazdy, trochę za mało technicznych zjazdów, a w zasadzie poza kilkoma fragmentami po luźnych kamieniach i jednym fragmencie w rynnie to technicznych zjazdów niewiele :(, za to trudniejsza kondycyjnie przez mocno zwiększoną ilość podjazdów. W maratonie pojechaliśmy w 67 osobowym składzie KKZK(Anka - praktycznie debiut na takiej imprezie, Tom-Slow, Kuczys, Wojtas, Krzysiek, ja) i jako debiutantka zaprzyjaźniona z klubem Emi. Wyniki można uznać za niezłe, najlepiej wypadła Anka, która była 3 w swojej kategorii, debiut Emi tez byłby świetny gdyby nie odnowiona kontuzja przez która została zmuszona do zjazdu na mini co skutkowało dyskwalifikacją. Reszta w miarę oczekiwań i możliwości :) Najlepsze jest jednak to, że już w domu sprawdzając wyniki okazało się, że KKZK w klasyfikacji drużynowej na Mega (Kuczys, Wojtas, Krzysiek i ja) zajął Uwaga........ PIERWSZE miejsce. Hurrrrrra Indywidualnie też wyszło nieżle :) Open 26/83 M3 16/40
Tym razem jechałem jako opiekun Wiktora. Wyścig był zacięty, dzieciaki cisnęły ile sił w nogach, dla Anki i Wiktora pierwszy wyścig więc spore emocje temu towarzyszyły. Wyniki bardzo dobre jak na tkz. przetarcie. Anka 11/26 Open Kobiety Wiktor 13/31 Podstawówka Gratuluje